Gorgany – Sywula i Rafajłowa

Gorgany – Sywula i Rafajłowa

Gorgany

Uchodzące do niedawna za najdziksze góry Europy, potężne i odgrodzone od świata wierchy, położone w obszarach dzisiejszej Ukrainy, były zapomnianymi na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, jednak od pewnego czasu przeżywają renesans popularności i pożądania. Odkrywane i zdobywane w minionych wiekach przez uznanych podróżników, którzy przecierali tu pierwsze ścieżki, dziś są wyznakowane i opisane, a mimo to wciąż trudne dla orientacji, odgrodzone i niedostępne jak dawniej. Bywał tu Stanisław Vincenz, Henryk Gąsiorowski oraz Vincenty Pol. Wielka Wojna naznaczyła tu swe piętno – góry ujawniają dziś jej ślady oraz pamiątki w głębokich dolinach, na przełęczach oraz surowych grzbietach górskich, w postaci stanowisk ogniowych, transzei, schronów bojowych, a czasem i elementów amunicji. W przeszłości biegła między innymi przez Gorgany dawna granica polsko – czechosłowacka – maszerując grzbietem odnaleźć możemy granitowe słupki graniczne, z nierzadko widocznymi wciąż wyrytymi symbolami obydwu państw oraz numerów. Te przedziwne i ekscytujące góry, charakteryzujące się sporymi odległościami, pięknymi lasami, oraz potężnymi rumowiskami skalnymi zwanymi grechotem bądź gorganem, to właśnie słynne Gorgany – góry nie dla każdego, góry potężne w swej inności, wchodzące w skład Beskidów Lesistych, mimo i tu występujących płatów połonin, na których naród huculski wciąż kultywuje tradycyjne pasterstwo – już nie na tak potężną skalę jak dawniej, ale wciąż natknąć możemy się na pasterskie staje, szałasy, stada krów, oraz owiec. Wszechobecne, tak jak i w innych częściach ukraińskich Karpat są gruzawiki – potężne samochody służące do pracy w lesie, przewozu ludzi oraz sprzętu. W tradycyjnych wsiach huculskich odkryć możemy pamiątki nawiązujące do obecności w tych  stronach II Brygady Legionów Polskich, po której, prócz wspomnianych transzei oraz stanowisk ogniowych odnaleźć możemy niewielkie cmentarzyki, pomniki oraz krzyże. Kolejna wojna światowa, zabrała inne wspaniałe elementy wtopione w krajobrazy górskie Karpat Wschodnich, czyli dawne, drewniane schroniska górskie stawiane między innymi przez PTT i inne stowarzyszenia. Dawnych schronisk nie ma już wcale, za to pozostały po nich w niektórych miejscach ruiny świadczące iż polska turystyka II Rzeczypospolitej w czasach międzywojennych rozwijała się nadzwyczaj dobrze mimo tak krótkiego okresu niepodległej wówczas Polski. Dziś zapraszam w Gorgany, do Rafajłowej, zwanej obecnie Bystrzycą, oraz na szlak który poprowadzi mnie na najwyższy szczyt Gorganów, czyli na Wielką Sywulę, tak bardzo odległą od siedzib ludzkich, pożądaną i jakże widokową.

Rafajłowa to historyczna nazwa, nie funkcjonująca już dziś urzędowo. W czasach sowieckich przemianowana na Bystrzycę i pozostająca do dziś pod tym mianem. Wieś leżąca na uboczu głównych tras samochodowych jak i kolejowych jest jednocześnie jedną z podstawowych baz wypadowych w Gorgany. Krzyżują się tu szlaki turystyczne z których aż trzy mogą zaprowadzić na szczyt najwyższego masywu gorgańskich pasm, czyli na Wielką Sywulę, ale nie tylko. Wieś emocjonalnie ważna dla miłośników pamięci historycznej – tutaj liczne boje toczyły oddziały II Brygady Legionów Polskich.

Szlak wiedzie wzdłuż wzburzonego przez ciągłe opady deszczu Sałatruka. Tutaj jeszcze wzdłuż rzeki prowadzi w miarę wygodna droga leśna służącą potężnym pojazdom, które potocznie nazywa się gruzawikami. Dalej jednak trasa biegnie na północ – tam droga staje się wąska i tworzy wraz dopływem Sałatruka, ciasny i mroczny jar, który podczas kilkudniowej ulewy zamienia się w równoległy do stałego potok, którym muszę podążać w górę jego biegu.

Jeśli dotychczas nie zamoczyłem nóg to jest to tylko zasługa moich butów, jednak w pewnym momencie i one nie są w stanie uratować moich nóg. Kolejny potok przez który muszę się teraz przeprawić jest na tyle wysoki że jestem zmuszony pokonać go w brud brnąc we rwącym nurcie niemal po pas

Przeprawiam się boso z butami uwiązanymi u szyi – woda zimna jak lód, działa kojąco na nogę, która w ostatnich miesiącach nie była w pełni sprawna. Ostry, rwący nurt, górskiej rzeki działa jak zamrażacz w aerozolu na kontuzje. Muszę odpocząć by podjąć wyzwanie – powoli dojdę, tak myślę, choć wędrówka o tej porze roku w tych bądź co bądź trudnych górach i przy fatalnej pogodzie do szczególnie łatwych nie należy. Idę bardzo ślamazarnie, nie pamiętam abym kiedykolwiek tak powoli szedł – trudno, przenocuję ostatecznie na Połoninie Ruszczynie, by dnia następnego o wczesnej porze osiągnąć cel.

Opuszczam na chwilę las i wchodzę na pierwszą odkrytą tego dnia przestrzeń. To połonina, niewielka, ale bardzo widokowa – pierwsze szałasy, owce oraz ludzie i psy. Kieruję się na prawo od ściany lasu, by następnie mijając stado krów wejść ponownie w las tym razem piękny, stary i niesamowity.

Sędziwe smreki i ich zmurszałe pnie, zielone poszycie i ścieżka we mgle. Marsz przez stary las oszałamia – zawsze w takiej atmosferze jest jednym z najpiękniejszych momentów podczas wędrówek w wielu obszarach Karpat. Gorgany niestety pochłania cywilizacja – na wielu obszarach wycinka postępuje barbarzyńsko w trybie szalenie agresywnym. Las też nie wszędzie jest piękny, choć najgorzej wyglądają połacie po świeżym karczunku. Wystarczy przejść się w dół przez kolejny fragment pięknego lasu w przeciwną stronę Przełęczy Ruszczyna starą, leśną ścieżką – tam nagle las kończy się a polana wraz z szutrową drogą sprawia przygnębiające wrażenie.

Idę jednak teraz ku Ruszczynie, a moje oczy cieszy prawdziwie puszczański charakter tutejszego fragmentu lasu, wkrótce też osiągam Połoninę Borewkę.

Wygodny płaj łączący połoniny. Przechodzą nim zbieracze jagód, pasterze, oraz turyści maszerujący najczęściej na odcinku Osmołoda – Bystrzyca (Rafajłowa). Jak widać na zdjęciu, aura która dotychczas nie sprzyjała wędrówce poprawia się, jednak na niedługo. Pod wieczór znów przyjdzie deszcz i zimno, jednak jeszcze kilka godzin upłynie nim ściągnę plecak i rozbiję obóz.

Niebo znów zanosi się chmurami, słońce nieznacznie przebija się momentami przez coraz ciemniejszą zasłonę. Mam nadzieję zdążyć przed deszczem choć jeszcze przynajmniej godzina marszu dzieli mnie od miejsca przeznaczonego na biwak.

Mijam co pewien czas płaty niegdyś większej połoniny. Bije tutaj źródełko, obok natomiast postawiono wodopój dla zwierząt, które jeszcze w niewielkiej liczbie przebywają wraz z pasterzami oraz gromadą psów na wysokościach.

Mała Sywula w burzowej oprawie. Jutrzejszy marsz do celu odbędzie się już pośród widocznych rumowisk skalnych, zwanych gorganem oraz morza kosodrzewiny które przecina ścieżka.

Mijam uroczysko Piekło tuż poniżej Przełęczy Ruszczyna. Według legend i zabobonów, tutaj na skraju diabelskiej otchłani zaczynają się wszelkie niepogody – burze oraz deszcze obejmujące następnie całe obszary gorgańskich grzbietów, lasów oraz dolin. Szlaki w tym miejscu rozwidlają się, a ja wciąż kieruję się za czerwonymi znakami, gdybym jednak poszedł prosto mógłbym dojść aż do Przełęczy Legionów z krzyżem poświęconym legionistom. Szedłbym wzdłuż dawnej granicy polsko – czechosłowackiej, której ślady w postaci kamiennych słupów wciąż w dużej mierze zachowanych na odcinku dawnej granicy można zaobserwować maszerując przez Taupiszyrkę w stronę wspomnianej przełęczy.

Niecała godzina pozostała do zachodu słońca, a ja szukam wygodnego miejsca do rozbicia namiotu. Staram się zasłonić przed deszczem który znów daje się we znaki. W oddali widzę spory obóz – to grupa wędrowców maszerujących grzbietem Gorganów w wymiarze kilkudniowym. Rozbiję się w pewnym oddaleniu, by móc spokojnie zasnąć z dala od zgiełku ogniskowej zabawy.

Jestem zmęczony i głodny, muszę też przygotować suche ubranie, gdyż nie mam większych szans na rozpalenie ogniska w tych warunkach, by móc wysuszyć cokolwiek. Wyciągam więc butelkę zakupionego we wsi koniaku – kubek złocistego trunku postawi mnie na nogi i odpręży. Czuję jak gorąco rozlewa się po ciele, jeszcze tylko sprawdzę, stan plecaka i zasypiam twardo mimo zimna, wilgoci i surowych warunków.

Nowy dzień i spojrzenie z góry na pozostawioną przeze mnie Połoninę Ruszczynę. Jest mokro i ponuro, opary unoszą się z dolin, chwilami rozpędza je ostry wiatr, jednak tu, na ostatnim podejściu ku Sywulom niewiele widać, wierzchołek jest ukryty we mgle, nie mam nadziei na jakiekolwiek widoki ze szczytów, które lada moment, jeden po drugim osiągnę.

Tuż przed wejściem na wierzchołek, po prawej stronie kamienistej ścieżki, dość wyraźnie widać zachowane w dobrym stanie schrony bojowe z czasów I wojny światowej. Mgła nieco uwypukla klimat tamtych lat, gdy spojrzymy na otoczenie przez wyobraźnię.

Nabieram wiary że jednak zobaczę dziś Gorgany w najpiękniejszej oprawie. Po raz pierwszy mleczna zasłona ustępuje dziś, jednak na krótkie tylko chwile. Mija kilkanaście sekund i znów pogrążam się we mgle. Ostatnie podejście, liczę że wiatr po raz kolejny rozgoni choć na chwilę chmury – już niedaleko, za moment rozpocznę ostatnie podejście pośród rumowisk skalnych, będących wizytówką tych niezwykłych i trudnych gór.

Droga w chmurach. Wielka Sywula chwilami odsłania się by po chwili znów zniknąć w mglistej zasłonie utrudniającej ocenę odległości.

Obrazy natury- urok gorgańskich przestrzeni zmienia się tak, iż można zatracić tu chwilami cały obraz górskich sylwetek, by odzyskać po chwili  doskonałe warunki widokowe, a pomiędzy tymi zjawiskami pozostać oszołomionym z powodu tego, co piękne ale nie do końca widoczne przez mgłę.

Niespokojny klimat, atmosfera wyczekiwania na tych kilka chwil, krótkich spojrzeń ku najpiękniejszym wierzchołkom, urwiskom, stokom i przełęczom. Chmury przetaczają się niczym szalone bałwany na wzburzonym morzu, a w tej pustce pełnej magii, niesamowitości i grozy jestem sam, poddany nieobliczalnej naturze, która być może przyniesie mi słońce, bądź deszcz, a na pewno chmury, wiatr i wolność, której nie sposób nigdzie tak bardzo docenić, jak pośród tych surowych przestrzeni i seledynowych głazów, wszechobecnej kosodrzewiny oraz dookolnej panoramy przyprawiającej o zawrót głowy.

Ścieżka trawersująca wierzchołek Małej Sywuli. Podążam nią by po raz drugi nie wchodzić na szczyt. Jej połączenie z czerwonym szlakiem nastąpi wkrótce tuż powyżej ściany lasu którą opuszczałem idąc wcześniej na jej szczyt. Ten skrót ma pewne znaczenie, pozwala bowiem nie tylko skrócić drogę powrotną, ale daje również możliwość obserwacji dawnych pamiątek z czasów wojny …

Stanowiska ogniowe zachowane w doskonałym stanie na zachodnim stoku Małej Sywuli przy ścieżce trawersującej grzbiet. Przyglądam się niebywale ciężkiej pracy żołnierzy, którzy w tak trudnych warunkach górskich nierzadko pogodowych dokonali tak misternie rozbudowanego systemu transzei, okopów oraz schronów bojowych.

Innego rodzaju pamiątką, tym razem z czasów międzywojennych są ruiny polskiego schroniska turystycznego. Pozostały tylko fundamenty a obrys budynku porastają drzewa i krzewy. Praktycznie w całych Karpatach Wschodnich, po stronie galicyjskiej istniały wspaniałe schroniska górskie budowane przez polskich pionierów turystyki, niestety nie zachowały się do dzisiejszego dnia żadne z nich. Utracone na zawsze w latach II wojny światowej, dziś tylko w niektórych miejscach każą o sobie pamiętać, ukazując tak nikły ślad w postaci zarośniętych krzewami fundamentów, jak choćby to na Połoninie Ruszczynie. Szeroko o tych schroniskach pisałem w przeszłości – tamten artykuł można przeczytać Tutaj

Kontuzja nie daje zapomnieć o sobie. Czuję ból na odcinku od kolana po piętę. Naciągnięty w zeszłym roku mięsień, od kilku tygodni sprawiał mi problemy nawet w zwykłym poruszaniu się po mieszkaniu, czy też w drodze do pracy. Uśpiłem kontuzję, jak się okazuje w cale nie wyleczoną. Wczoraj problem pojawił się znowu, niewiele tuż po wyjściu w góry z Rafajłowej. Miałem zeszłego dnia chwile rozterki – iść naprzód czy zawracać, jednak skutecznie zadziałała metoda uderzenia lodowatej wody z górskiego bystrego potoku, która swym działaniem sprawiła, że ból ustąpił. Kilka minut w tak zimnej wodzie dosłownie zmroziło mi mięsień niczym w kriokomorze, następnie wspomogłem mięsień maścią, pomogły również kijki, na których się wspierałem, by odciążyć stawy i mięśnie w nogach. Dziś jednak znów czuję dyskomfort. Nie jest to ból właściwy dla tej kontuzji, ale wyczuwam doskonale, że mogę nie dotrwać do celu przy intensywnym i długim marszu. Dlatego zmieniam plany, chciałem dawną granicą podejść przez Taupiszyrkę i Przełęcz Legionów na Pantyr i zejść tamtędy leśną ścieżką przez przysiółek Rafajłowej do centrum wsi, jednak wiem że nie podołam. Iść bardzo powoli nie mogę, gdyż liczy się także czas którego i tak nie posiadam zbyt wiele, w dodatku jeśli kontuzja odnowi się, mogę po prostu zostać w górach daleko od siedzib ludzkich. Podejmuję dobrą lecz przykrą decyzję – będę schodził drogą którą dotarłem do celu jakim była Wielka Sywula. Nawet jeśli stanie się coś złego, to wiem przynajmniej że trafię na ośrodki pasterskie bądź gruzawiki. W rejonie Pantyru bądź Taupiszyrki tej możliwości mieć nie będę, w dodatku sama trasa byłaby wyczerpująca. Wolę przechodzić potoki górskie ponownie w brud, może znów zimny, rwący strumień zadziała kojąco na łydkę.

Podchodzę jedynie nieco w dół, na chwilę, w przeciwną stronę, uwiecznić na pamiątkę, najbliższy widoczny, stary słupek graniczny, który  z tej perspektywy przysłania Wielką Sywulę. Widać jeszcze nieźle zachowaną literę od zakarpackiej strony – słupek najprawdopodobniej oznaczony numerem 77/11 jest w nie najlepszym stanie, można odnaleźć mniej zniszczone, takie same pokazywałem w przeszłości na grzbiecie głównym Czarnohory. W Bieszczadach Wschodnich już ich nie ma, zostały zniesione. Kilka z nich figuruje dziś w bojkowskiej wsi pod Pikujem, czyli w Husnem Wyżnem, na cmentarzu, jako pełniące rolę nagrobka. W Górach Czywczyńskich słupki były inne, żeliwne, jeden z nich znalazłem w grupie Hnitesy na linii granicznej, po stronie rumuńskiej. Leżał wówczas rozbity w kosodrzewinie, a informacje o tym zdarzeniu można uzyskać Tutaj

Droga tuż nad doliną Sałatruka. Pozostało mi około dwóch godzin do zakończenia wędrówki w punkcie wyjścia. Mogę być zadowolony – kontuzja daje znów znać o sobie, ale to już koniec, wpierając się na kijku jestem w stanie dojść do celu, wprawdzie bardzo powoli, jednak krok po kroku, konsekwentnie i wytrwale …

Ostatnia godzina, odpoczywam już drugi raz odkąd zszedłem do Sałałatruka, czas ucieka szybko jednak nogi odmawiają posłuszeństwa, czuję jednak że mam szansę na pomoc, słyszę w oddali odgłos gruzawika. Zatrzymuję pojazd, po czym wdrapuję się na przyczepę i w możliwie najlepszy sposób pokonuję ostatnie pięć kilometrów do wsi. Tymczasem ponownie następuje ulewa, koniec, wysiadam, dziękuję – udaję się do pobliskiego sklepu, w którym zagospodarowano przestrzeń ze stolikami oraz parasolką. Przed posiłkiem przebieram się w ostatnie suche elementy odzieży, zakładam klapki i niemal leżąc czekam na gorący posiłek, dziś chcę jeszcze zobaczyć wieś, choć jest już bardzo późno.

Spacer po Rafajłowej

Rafajłowa – obecnie Bystrzyca, ukryta w głębi gór, huculska wieś, z perspektywy historii bardzo ważna i posiadająca dziś status kultowej dla polskich przybyszów, chętnych odnaleźć tu ślady historii. Zwana podczas I wojny światowej Rzeczpospolitą Rafajłowską ze względu na to iż stacjonowały tu przez okres kilku miesięcy oddziały II Brygady Legionów Polskich, które jednocześnie prowadziły przewlekłe walki w obszarach grzbietu Gorganów, dolin Rafajłowej oraz Maksymca aż po Nadwórną. Na zdjęciu powyżej widać doskonale pamiątkę z czasów legendarnej brygady – tzw Hallerówka, siedziba dowódcy kompanii toczącej tu walki z Rosjanami ppłk. Józefa Hallera . Stan budynku nie zachwyca, choć jest on zamieszkały. Tuż obok kapliczka oraz pomnik upamiętniający sowiecką armię … pomnik naznaczony jest charakterystyczną gwiazdą, wciąż zauważalną.

Na zdjęciu Janusz Wojtasiewicz, Przemyślanin i towarzysz wypraw karpackich, stoi przy pomniku na cmentarzu żołnierzy II Brygady Legionów Polskich. Zdjęcie z 1991 r. przedstawia miejsce spoczynku. Celowo wkleiłem to zdjęcie, gdyż to bardzo ważny punkt zwiedzania Rafajłowej, a sam osobiście pechowo nie posiadam własnego.

Centrum wsi, która naprawdę swymi rozmiarami, wliczając przysiółki, robić może wrażenie. Przystanek, plac dla marszrutek oraz hotel, dodatkowo kilka sklepów, niedaleko również bar. Stąd odjadę wkrótce, będę się przemieszczał w stronę granicy z Polską. Mam do pokonania kilkaset kilometrów, jednak na szczęście kraj, mimo fatalnych dróg i przestarzałych pojazdów jest świetnie skomunikowany. Będąc już u bram Polski stwierdzam iż na pokonanie odległości z serca Gorganów przez Ivano – Frankowsk, potrzebowałem ośmiu przesiadek podczas których każda z nich nie wynosiła dłużej niż pięć minut. Jedynie w Samborze zdążyłem wypić kawę w jednej z budek przy autobusowym placu. Licząc od siódmej rano, potrzebowałem na to tylko siedmiu godzin, do czasu aż znalazłem się w Szeginiach na przejściu granicznym dla pieszych. Wkrótce czeka mnie prawdopodobnie kolejna wyprawa, tym razem na pograniczu ukraińsko – rumuńskim w obszarach obydwu tych państw. Relacje z tych wypraw powinny ukazać się końcem sierpnia. Pozdrawiam serdecznie.

Tekst i zdjęcia : Tomasz Gołkowski + jedno przedstawiające cmentarz wojenny należy do Janusza Wojtasiewicza

Share Button

40 komentarzy do “Gorgany – Sywula i Rafajłowa

  1. Maria z Pogórza Przemyskiego

    Szkoda wielka, że pogoda nie dopisała, a Ty jesteś wyjątkowo wytrwałym człowiekiem; mam przed oczami wczorajszy widok samotnego namiotu na kempingu kalwaryjskim, w strugach deszczu, i od razu przyrównuję to do Twego noclegu w górach; tylko że tutaj w razie biedy można skorzystać z kwatery, a Ty gdzie się udasz, tylko na siebie można liczyć w tych surowych górach; no i ta odzywająca się kontuzja; często wracam do pamiętnika hr Augusta Krasickiego, który opisuje dzień po dniu kampanię w Karpatach, wymienia kolejne miejscowości, uzupełniając wpisy zdjęciami, a nawet rysunkami, bo mieli wśród żołnierzy doskonałego rysownika; w sklepiku w Rafajłowej babuszka sprzedała nam cukierki do tubki skręconej z papieru, a cukier i marmoladę też można było dostać do papierka, zupełnie jak u nas bardzo dawno temu:-) potok obok drogi płynął wezbrany, czy w Gorganach ciągle leje? odważna wyprawa, ciekawa, nie miewasz obaw, wędrując sam?
    pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witaj Mario
      Pogoda jedna z gorszych, ale ostatecznie i tak się rozpogodziło w najważniejszym momencie. W Rafajłowej wciąż czas nie przyspiesza, najgorsza jednak jest droga do Nadwórnej. Od lat wędrowałem wielokrotnie sam, w ostatnich latach dopiero zdarzało się częściej bywać w górach w towarzystwie. Tym razem jednak wróciłem do korzeni. Nikt z kolegów nie mógł wybrać się ze mną.
      Pozdrawiam Cię serdecznie

      Odpowiedz
  2. Iwan

    Dokładnie rok temu wędrowałem z kolegą 2 tygodnie przez Gorgany- od Wołowca połoniną Borżawą przez Synewyr do Osmołody i jako wisienka na torcie ostatnie dwa dni to Sywula i Rafajłowa. Piękne góry, coraz lepiej oznakowane szlaki, dużo przygód… W tym roku jeśli się uda wracamy w okolicę Rafajłowej na Świdowiec, Czarnohorę i zobaczymy co jeszcze w dwa tygodnie uda się schodzić. Konsekwentnie wędrujemy od Sianek 2 lata temu łukiem Karpat zaczynając tam gdzie skończyliśmy rok wcześniej. Najchętniej wędrowałbym tam nie dwa tygodnie ale dwa miesiące. Pozdrawiam. Ten blog to świetny przewodnik po Bieszczadach.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Gratuluję przede wszystkim pasji, oraz chęci, jak i możliwości pobytu w górach w tak rozległym czasie. Mam nadzieję że plany zrealizujecie i trzymam kciuki za to.
      Pozdrawiam serdecznie

      Odpowiedz
  3. jacek przewodnik świętokrzyski

    Cudowna wyprawa ach te utracone góry nasze.Tomek w sierpniu do Przemyśla przywiozę Ci ten pamiętnik hr. Krasickiego , o którym pisała Maria jest on oprawny w sztywne oprawki jest to encyklopedia tam tych lat z Pierwszej Wojny Światowej na tych terenach

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witaj Jacku
      Z góry dziękuję Ci za odwiedziny jak i w udzielenie możliwości przeczytania tej pozycji. Mam nadzieję że w czasie Twojego pobytu w Przemyślu, ja akurat nie będę w górach. Mam dwa terminy wyjazdu do Rumunii i na Ukrainę, ale jeszcze nie ustaliliśmy dokładnie wyjazdu.
      Pozdrawiam Jacku

      Odpowiedz
  4. Pingback: V rocznica bloga Karpacki las - Karpacki las blog o górach

  5. Pingback: Gorgany – Popadia | Karpacki las blog o górach

  6. Pingback: Korona ukraińskich Karpat – | Karpacki las blog o górach

Skomentuj alicja Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.