Rumunia – Wyprawa w Góry Fogaraskie

Góry Fogaraskie miały stać się celem naszej wyprawy już kilka lat wstecz, jednak z wielu przyczyn nie dane nam było zrealizować planowanego urlopu aż do tej chwili. Wyjazd przypadł 02.08. 2013 r. z Nowego Sącza. Wraz z Mateuszem, wyruszamy samochodem, późnym popołudniem do Rumunii, mijając po drodze Słowację oraz Węgry. Miejscem docelowym jest Complex Sambata. Docieramy tam o 9 : 00 rano. Zmęczeni podróżą rozkładamy sobie mały piknik w okolicach parkingu. Solidne śniadanie i kawa  stawiają nas na nogi. Trzeba się przepakować i ruszyć do schroniska Cabana val. Sambetei, położonego dwie i pół godziny drogi stąd. Nie spieszy nam się wcale, ponieważ wyjście na szczyt Moldoveanu 2544 m n.p.m. planujemy dopiero rankiem następnego dnia. Odbywamy tymczasem spokojny marsz, który trwać będzie do późnego popołudnia. W rejonie schroniska jesteśmy około 18 – tej – tam rozbijamy namiot, po czym zamawiamy jedzenie oraz piwo. Spać kładziemy się po północy, a pobudkę ustalamy na 6.00 rano. Później z przebiegu wędrówki wynikło, że o dwie godziny za późno. Wyruszamy bardzo powoli – mam nogi jak z ołowiu, za krótko spałem i w dodatku nie wypiłem kawy. Dopiero gdy wdrapaliśmy się na pierwszą przełęcz, ciśnienie naturalnie podskakuje z racji odbytego wysiłku.

Ten Fragment wędrówki jest bardzo słabo oznakowany. Przez godzinę wspinamy się intuicyjnie, polegając na mapie. W samym końcu doliny, szlak według mapy rozgałęzia się na trzy strony, z których odrzucamy dwie – prawą, gdyż kropeczki wiodące do góry zakręcają nagle z powrotem przez jedną z przełęczy, ku innej dolinie, oraz środkową ponieważ patrząc w górę na grań, sądzimy, że ewentualna ścieżka tam wydaje się niepewna. Postanawiamy wybrać trzecią odnogę i przeczucie nas nie zawodzi, mimo że oznakowań tego szlaku nie widzimy jeszcze przez pewien czas. Później gdy byliśmy już w połowie drogi do przełęczy, żółta farba na kamieniach zaczęła pojawiać się coraz częściej. Samo podejście na przesmyk jest bardzo strome. Po wejściu musimy odpocząć – długa droga przed nami, należy więc oszczędzać nogi i rozkładać siły z rozsądkiem.

Jesteśmy na przełęczy Fereasatra Mare a Sambetei 2188 m n.p.m. Zaczyna się robić bardzo ciekawie, piękna, słoneczna pogoda pozwala nam na robienie przejrzystych zdjęć i podziwianie krajobrazów.

Ruszamy pomału pod górę wąską kamienistą ścieżką. Na samej przełęczy wiał zimny wiatr, jednak po wyjściu na pierwszy dwutysięcznik Vf. Slanina 2268 m n.p.m.  trzeba było ściągnąć bluzy, gdyż upał stawał się naprawdę duży. Zjedliśmy jedną konserwę i kilka kromek chleba. Wody wzięliśmy po dwie butelki dwulitrowe, niestety jak się później okazało, zdecydowanie za mało. Mijamy kolejną przełęcz i kolejny szczyt – Vf. Galasescu 2433 m n.p.m. – krótka przerwa i po godzinie znowu podejście. Obniżenia są dość spore, wiec mamy okazję sprawdzić kondycję i wytrzymałość nóg. Po kolejnej godzinie wspinania, jesteśmy na przełęczy Ursului, za którą szlak skręca w prawo. Otworzyły nam się teraz zupełnie nowe widoki –  przed nami Moldoveanu! … Czeka nas  ostre strome podejście na Vf. Vistea 2527 m n.p.m. ,skąd już tylko 15 minut dzieli nas od najwyższej góry Rumunii. Właśnie w tym miejscu spotkaliśmy największe grupy turystów, choć wcale nie były to takie tłumy do jakich przywykliśmy w naszych Tatrach czy Beskidach. Przeważnie mijaliśmy Rumunów – miłych ludzi pozdrawiających nas za każdym razem słowem  „Salut”. Była też grupka Serbów, z którymi zamieniliśmy kilka słów na temat podejścia na szczyt. Jeszcze uzupełniamy płyny… wodą której niewiele już nam zostało…

W końcu ruszamy, robi się bardzo stromo, a widoki są porażające.

DSC01771

Ostatni fragment to marsz granią, gdzie czekają na nas łańcuchy pomocne w przebiciu się na szczyt. Wdrapujemy się bardzo powoli – trzeba uważać pod nogi ,jednocześnie trzymając się zabezpieczeń. Jesteśmy na wierzchołku, Moldoveanu zdobyty. Dochodzi godzina 18 – ta. Dookoła pustki, ludzie o tej porze skłaniają się ku zejściu w doliny, aby uniknąć ciemności na szlaku. Odpoczywamy 15 minut i niestety wypijamy ostatni łyk wody mimo świadomości, że od wyjścia na pierwszą przełęcz nie widzieliśmy po drodze żadnej strugi wypływającej ze skał.

 DSC01784

Trudno – teraz liczy się przede wszystkim czas.  Musimy jak najszybciej schodzić w dół, jeśli chcemy dotrzeć na przełęcz zanim mrok nastanie.

DSC01709

Bez wody ciężko iść, a jesteśmy też już dość zmęczeni. Jak zwykle głośno mówimy że znowu wyszliśmy na szlak godzinę za późno. Dzień chyli się ku zachodowi,  a my dopiero schodzimy z ostatniego dwutysięcznika, który dzieli nas od upragnionego przesmyku. Noc nastała dosłownie w momencie, gdy osiągnęliśmy przełęcz z której zaczęliśmy mozolnie schodzić w dolinę. Tutaj latarki -czołówki spełniły swą rolę – pozwoliły  nam nie zgubić szlaku, który właśnie na tym odcinku był bardzo słabo wyznaczony, szczęśliwie usłyszeliśmy też spływającą ze skał strugę wody, po którą postanowiłem wybrać się w poprzek skały.

Powoli nalałem dwulitrowa butelkę i zaniosłem do Mateusza. Wypiliśmy z miejsca dobre pół i poczuliśmy jak siły i dobre samopoczucie nam wracają, choć okazuje się że czeka nas najbardziej przykry moment podczas schodzenia do doliny.

Brniemy dosłownie w dół po ciemku pośród krzaków i kamieni. Miałem wrażenie że nigdy się to nie skończy i będąc tak blisko zostaniemy zmuszeni do noclegu w tych chaszczach. Ostatnim wysiłkiem woli docieramy po dwóch godzinach na dno doliny, skąd czeka nas jeszcze godzina marszu do namiotu. Będąc w końcu celu, nie przebierając się już, wskoczyliśmy w śpiwory i zasnęliśmy twardo. Rano zbudziły nas odgłosy dzwonków poprzyczepianych do szyj osłów przechodzących drogą opodal. Godzina 9.00 –  jemy śniadanie w schronisku. Omlet oraz ser owczy i chleb, do tego kawa z mlekiem. Postanawiamy zejść z plecakami i namiotem do Complex Sambata i autem udać się jeszcze przed powrotem do Polski na całkiem niedaleką Szosę Transfogaraską, zbudowaną za czasów dyktatury Nicolae Ceausesku, owianą legendą i w rzeczywistości bardzo niesamowitą.

Trasa początkowo marnej jakości, staje się całkiem przyzwoitą drogą górską. Jesteśmy już bardzo wysoko , serpentyny wiją się  efektownie, choć trzeba przyznać że szosa nie ma wielkiego znaczenia w praktyce. Zamknięta jest w godzinach od 19.00 do 7.00 rano, a w okresie od jesieni do wiosny jest całkowicie nieprzejezdna. Zbudowana podobno jako tajna droga na potrzeby wojska, nigdy nie spełniła swej roli, a zginęło przy jej budowie kilkudziesięciu żołnierzy. Teraz po latach stała się atrakcją turystyczną i mimo złej sławy z przeszłości trzeba przyznać że sprawia powalające wrażenie: liczne zakręty, przepaście, wiadukty, tunele i mosty – wszystkie te elementy spiętrzają trasę na  wysokość 2034 m n.p.m.! Chwilami jazda przyprawia o zawrót głowy, trzeba jechać powoli i rozważnie gdyż na zakrętach niewiele jest jakichkolwiek zabezpieczeń. Jechać szybko i tak nie ma sensu, ponieważ powolna jazda daje możliwość wnikliwego obserwowania tego co dzieje się dookoła. Od czasu do czasu pojawiają się zatoczki gdzie można przystanąć, wysiąść z auta i fotografować to wielkie, aczkolwiek poniesione wielkimi ofiarami dzieło człowieka, który chciał przez próżność udowodnić swoją urojoną potęgę. Drogę Transfogaraską dzieli na dwie części przejazd wykuty w skale na wspomnianej wcześniej wysokości. Ma on długość 884 m i jest najdłuższym tunelem w Rumunii. Część północna szosy sprawia wrażenie bardziej ekstremalnej i ostrej, na pewno liczy też więcej zakrętów. Południowa część natomiast, zdaje się być bardziej łagodna i płynna. Jakkolwiek obydwie strony są zróżnicowane, nie zmienia to faktu że każda ma swój niepowtarzalny urok. Nad tunelem, przez całą grań biegnie szlak turystyczny ze wschodu na zachód, łączący najwyższe szczyty Rumunii – Moldoveanu oraz Negoiu (2535 m n.p.m).

Przyznam że mimo całej niechlubnej otoczki związanej z budową tej gigantycznej trasy, czas spędzony podczas jazdy to wielkie przeżycie emocjonalne, które zapadnie w naszej pamięci na zawsze.

Zbieramy się do wyjazdu, plan został wykonany. Wyjeżdżamy o 14.00, tak wiec mamy całą noc podróży przed sobą. Docieramy do Nowego Sącza około 5.00 rano. Zmęczeni idziemy odespać trudy podróży a wieczorem spotykamy się raz jeszcze, przeglądamy zdjęcia i dodajemy uwagi.

Wodospad Balea znajdujący się niedaleko szosy. Ma 60 m wysokości i jest jedną z wizytówek tych gór

Rumunia to piękny kraj w którym drzemie olbrzymi potencjał, a ludzie są bardzo przyjaźni w brew wszelkim stereotypom. To wszystko przeważyło nad wyborem miejsca podróży na czas przyszłorocznego urlopu. Następne wyprawy do tego kraju odbyły się również w kolejnych latach – odwiedzaliśmy kilkukrotnie Góry Rodniańskie oraz Marmaroskie i wciąż szukamy tam nowych wyzwań oraz przygód.

Tekst i zdjęcia: T.Gołkowski

Jeśli lubisz tematykę rumuńskich Karpat, zapraszam  Tutaj – znajdziesz tam pod tekstem  linki do pozostałych relacji z wędrówek po Karpatach leżących po stronie rumuńskiej. Zapraszam serdecznie

Share Button

24 komentarze do “Rumunia – Wyprawa w Góry Fogaraskie

    1. Tomasz Autor wpisu

      Myślę że warto zdecydować się na wyjazd do Rumunii. Góry Fogaraskie wciąż nie są oblegane przez turystów w takim stopniu jak w naszych pięknych rodzimych Tatrach. Świetna odmiana dla kogoś kto chciałby doświadczyć czegoś nowego. Rumunia jak dla mnie i pewnie dla wielu,to kwintesencja karpackości. Życzę udanej wyprawy 🙂
      Pozdrawiam

      Odpowiedz
  1. Nel

    Czasami nogi bolą, pić się chce, ale czytając , co autor napisał, od razu chce się tam być, tym bardziej, że wspomnienia napisane są bez wymądrzania się, za to z duszą!
    Tak trzymać! Powodzenia na szlakach!!

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Dziękuję 🙂 czasem nogi bolą, ale to tak naprawdę jest nieważne 🙂 gdy chłoniemy całym sobą to co nas otacza dookoła. Pozdrawiam i powodzenia na szlakach 🙂

      Odpowiedz
  2. Maria z Pogórza Przemyskiego

    Pokochaliśmy Rumunię miłoscia wielką, tak, że czasami zdarza się nam dwa razy w roku tam pojechać, no i obowiązkowo przejechać się Transalpiną i Transfogarską; miałam na początku mnóstwo obaw, bo to człowiek jest trochę uprzedzony, a wizerunek tego kraju jawi się przez pryzmat żebrzących Romów; nic bardziej mylnego, ludzie tam mili, przyjaźni, starają się pomóc, choć dogadujemy się raczej na migi, i nigdy nie spotkało nas nic złego, po prostu nie wolno pakować się w niepewne sytuacje, jak wszędzie; zjeździliśmy spory kawałek kraju, ale nawet cząstki atrakcji nie zobaczyliśmy, i ciągle nas tam ciągnie; piękny jest Retezat, Parang, trochę bliżej Oradei krasowy płaskowyż Padis z bajecznymi jaskiniami, przepaściste wąwozy, malowany cmentarz w Maramureszu i jego strzeliste cerkiewki, bukowińskie monastyry, oj, długo by wymieniać; teraz to tylko tęsknie oglądam webcamy rumuńskie, w górach leży już śnieg; nic to, trzeba przygotowywac się na następny sezon; pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Cieszę się Mario że to napisałaś. Staram się za każdym razem burzyć stereotypy dotyczące Rumunów. Uważam że to wspaniały naród, ludzie są bardzo otwarci, inteligentni i gościnni, wielu też świetnie włada angielskim. Mam wielka ochotę spędzać w Rumunii coraz więcej wolnego czasu podczas urlopu, eksplorować dzikie ostępy karpackiego lasu 🙂 i zdobywać szczyty tych wspaniałych gór.
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      Odpowiedz
  3. jacek z KIelc

    Przepiękny opis trafiłem tu przypadkowo byłem w tych górach 30 lat temu ale autokarem jako grupa przewodników świętokrzyskich naprawdę to jest bajka a teraz wyobrażcie że nasza koleżanka miała lęk przestrzeni więc w autobusie położyliśmy ją na podłodze między siedzeniami i makryliśmy kocem nie było innej rady ona dostała szału jak zobaczyła te serpentyny i ten zjazd.Ja takiej reakcji osoby mającej lęk przestrzeni jeszcze nie widziałem. Pozdrawiam niech Pan pisze i robi zdjęcia ja będę czytał. Powodzenia

    Odpowiedz
  4. jacek przewodnik świętokrzyski

    Kupiłem za grosze 18 zł w marcu w Krakowie mapę panoramiczną obszar od Żabiego po Tatarów Worochta i przełęcz Tatarska , Polanica wydanie 1934 lub 1935 rok jeżeli Pana interesuje to wyślę Panu mailem może Pan opublikować pozdrawiam. jacek

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Panie Jacku, żałować tylko mogę że nie znam tej Rumunii sprzed 30tu lat, choć jeszcze i dziś spotkać można piękne i dzikie miejsca w Karpatach. Na pewno mógłbym od Pana usłyszeć wiele ciekawych historii. Mapka o której Pan wspomina to pewnie opracowanie Wojskowego Instytutu Geograficznego, czyli potocznie wigówka. Mapa ta do dziś jest dość rzetelnym pomocnikiem w górach Czarnohory czy Gorganów, gdyż niewiele się tam zmieniło. Oczywiście powstał pewnie nie jeden nowy płaj, jednak można za jej pomocą nadal wędrować. Chętnie jednak przejrzałbym Pana mapkę, gdyż może się mylę, porównałbym ze swoją.Proszę przesłać mailem, jeśli ma pan czas.
      Dziękuje z góry i pozdrawiam serdecznie 🙂

      Odpowiedz
  5. jacek przewodnik świętokrzyski

    Ta mapa to nie wigówka rozmawiałem z Panem Andrzejem Wielochą to bardzo rzadka mapa panoramiczna i on to chce opublikować na Karpaccy.pl + mój mały komentarz. pozdrawiam podziwiam Pana za ten film i tą kamere która Panu towarzyszyła w podrózy..kto to krecił.

    Odpowiedz
  6. Tomasz Autor wpisu

    Witam
    Kręciłem ten filmik na przednim fotelu samochodu. Nie wiedziałem jeszcze wtedy że zamieszczę go publicznie. Może wtedy przynajmniej umyłbym szyby w aucie :). Bardzo interesuje mnie ta mapka.
    Pozdrawiam serdecznie

    Odpowiedz
  7. jacek przewodnik świętokrzyski

    Panie Tomku to jest tak ta panoramiczna mapa to jest BLOKDIAGRAM Nr 5. Czarnohora z częścią Beskidu Huculskiego wydana przez Towarzystwo Krzewienia Narciarstwa Kraków ul Studencka 1.obejmuje Stoh , Pop Iwan , Howerla w grani a miejscowości to są Żabie , Worochta ,Tatarów Jabłonica ,Woronienka i Bukowiel granica z Czechosłowacją w grani nie jest czytelna na całej długości. Co do wigówki to kryje ona sekcje Żabie 75 procent a reszta to sekcja Mikuliczyn , Jasienów Górny i Burkut,Ja to zeskanuje i Panu prześle napisze parę słów wspomnienie o mojej wycieczce autokarowej w te strony gdyż ja już chodzić po górach nie będę Zdjęcia i materiały do kolejki i poczty Bieszczady to mi kolega wyśle ze swojego komputera. Pozdrawiam Jacek.

    Odpowiedz
  8. Karolina

    Wpisałam w google „beskid sądecki pranie”… i wyszukiwarka odnalazła zdjęcie tego uroczego prania z osłem 😉 pozwoliłam sobie to zdjęcie wykorzystać, tutaj: http://fotografia-prania.blogspot.com/2014/12/gdy-swierszczy-pena-niemcowa.html , oczywiście z odnośnikiem do strony.
    Jeśli autor strony sobie tego nie życzy oczywiście zdjęcie usunę.

    Przy okazji więc szukania prania, znalazłam Góry Fogaraskie.. 😉 ach, przepiękne zdjęcia!
    Wyprawa w rumuńskie góry marzy mi się od dawna, dawna… Bliżej wiosny-lata wrócę do tego wpisu i być może się więc zainspiruję 😉

    Pozdrawiam serdecznie!

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Jeśli marzy Ci się Rumunia, na blogu znajdziesz więcej wpisów dotyczących tamtejszych Karpat. Zajrzyj do odpowiedniego dział, kategorii lub archiwum
      Pozdrawiam serdecznie 🙂

      Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witaj
      Bardzo mi miło że mogłem zainspirować. Myślę że warto było pojechać w Góry Fogaraskie. Gratuluję zdobycia najwyższej góry Rumunii.
      Pozdrawiam serdecznie

      Odpowiedz
      1. Karolina

        Oczywiście, było warto! 🙂
        Marzy mi się, żeby jeszcze tam wrócić i powędrować mniej popularnymi ścieżkami… Albo może w inne rumuńskie góry… Tyle jeszcze szlaków do przejścia!… 😉
        Pozdrawiam serdecznie!

        Odpowiedz
        1. Tomasz Autor wpisu

          Witaj
          Przepraszam że tak późno odpisuję. Karpaty w Rumunii mają wiele do zaoferowania. Procentowo najbardziej karpacki kraj. Polecam osobiście Góry Marmaroskie, ale tak naprawdę wszędzie gdzie byłem jest niezwykle ciekawie.
          Pozdrawiam Cię serdecznie.

          Odpowiedz
  9. Emilia

    Wspaniała wycieczka :). Uwielbiam Rumunię, chciałabym tam kiedyś wrócić. Zwłaszcza w Fogarasze. To magiczne góry, mam do nich wielki sentyment :). Pozdrawiam :).

    Odpowiedz
  10. Michał

    Wspaniale opisana wyprawa na Moldoveanu. 🙂 Po tak długiej podróży i mało odespanej nocy to musiała być mega wyczerpująca wyprawa.
    My też dwa lata temu tam byliśmy, ale szliśmy od drugiej strony – od Bâlea Lac. Wracaliśmy też podobnie, tylko w drodze powrotnej zeszliśmy do Cabana Podragu i potem już niebieskim waliliśmy na Fereastra Zmeilor. Stamtąd schodziliśmy żółtym do Drogi Transfogaraskiej. Ale my tam byliśmy ze zorganizowaną grupą, spaliśmy w Bâlea Cascadă i na górę (Bâlea Lac) wywoził nas autobus. Także było niby łatwiej, ale i tak tam szliśmy prawie 8 godzin. A wracaliśmy z 7 – więc wbrew pozorom góra ta wcale nie jest taka łatwa do zdobycia. Wody nam na szczeście starczyło, ale niektórym też brakowało. Inna sprawa, że Wy mieliśmy chyba taką typową letnią aurę, my nie mieliśmy upałów – było w sam raz 🙂

    Odpowiedz

Skomentuj Tomasz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.