W przygranicznym jarze.

Najdalsze zakątki ukraińskich Karpat Wschodnich przemierzane od lat, stały się przyczyną wielu niesamowitych i ciekawych wspomnień. Dostępne dziś relacje barwnych autorytetów w postaciach Mieczysława Orłowicza, Henryka Gąsiorowskiego, Wincentego Pola, również Władysława Krygowskiego i innych mniej lub bardziej znanych eksploratorów skusiły i moją duszę, która zapragnęła zmierzyć się z tym mistycznym światem, pełnym tajemnic i niespodzianek. Góry Czywczyńskie jako ostatni bastion międzywojennej Polski, stanowiący dziś rubież między Ukrainą i Rumunią, nigdy nie były miejscem stworzonym dla turystyki z kilku powodów. Po pierwsze, to obszary znacznie oddalone od siedzib ludzkich, po drugie już przed Wielką Wojną brane były pod uwagę jako miejsca potencjalnie czyste od cywilizacji nadające się do ochrony w ramach przyszłego parku narodowego, a także jako naturalna granica celowo nie zamieszkała. W czasach ZSRR poruszanie się w tym dzikim pustkowiu z pewnością było surowo zabronione, dlatego właśnie ta część Karpat na długi czas pozostała zapomniana. Ongiś przeprowadzano tu badania florystyczne a bohaterem owych ekspedycji był polak Hugo Zapałowicz, błądzący tu z Hucułami w dzikich ostępach karpackich. Współczesny Zapałowiczowi Wincenty Pol, wprowadził swego czasu spore poruszenie – otóż za sprawą być może własnej fantazji, przebarwionych wspomnień, bądź celowych, bałamutnych opowieści przekazał potomnym, jakoby odnaleźć miał gdzieś w najdalszym rąbku kraju kamienne kopce, czy też słupy świadczące o miejscu, w którym następował kres ziem polskich a granicę dzielono na trzy jako rozróg. W przeszłości stykały się tu krańce Rzeczypospolitej, Siedmiogrodu, oraz Mołdawii, następnie Galicji, Węgier, i Bukowiny. F.R. (Finis Rei – Publicae) – kres Rzeczypospolitej, taki wyryty skrót miał rzekomo znajdować się na kamiennych kurhanach. Wielu szukało i być może szuka nadal, jednak rozsądek mówi że to tylko zmyślona bajka działająca na wyobraźnię. Słupów nigdy nie odnaleziono, spierano się również w którym dokładnie miejscu znajdowały się owe Rozrogi. Być może w okolicach Kreczeli, Hnitesy, Palenicy, czy też na przełęczy Fata Banului lub może nieco niżej w jarze u zbiegu początku Białego Czeremoszu, czyli Bajorówki z Menczułem, który wyznaczał wówczas przedwojenna granicę i dalej jako Perkałab a następnie Biały Czeremosz stanowił rubież między obydwoma krajami. Temat Rozrogów, drążył również major wojska polskiego Henryk Gąsiorowski, oraz legendarny pisarz Władysław Krygowski. Każdy z nich miał własne spojrzenie na mityczny obszar, niewątpliwie jednak zarówno jeden jak i drugi zachwycał się również odosobnionym terenem w dolinach oraz na dzikiej wierzchowinie będącej wspaniałym punktem widokowym na cztery strony świata czyli potencjalnym rozrogiem, „vincenzowskim pępkiem świata”. Perkałab tak samo jak i w „Płaju dziewięciu źródeł „Krygowskiego pomrukuje i dziś, jednak obecnie w towarzystwie odciętych od świata pograniczników mających swą zastawę zwaną Kałynczi, zaczerpniętą od tak zwanych Kałyniczowskich Łuchów, zaznaczonych na starych mapach jako uroczysko. Tam właśnie dziś idziemy, w kierunku potoku tworzącego Biały Czeremosz. Wypływa on aż spod stoków rumuńskiej Kreczeli, przedzierając się następnie przez grzbiet graniczny, by następnie połączyć się z Saratą i tworząc już Biały Czeremosz płynąć mógł w dół między galicyjskimi Hryniawami i bukowińskimi Jałowiczorami.

Kolejna wyprawa w odległe rejony Karpat rozpoczęła się właśnie na Bukowinie, lecz teraz podążamy w kierunku południowo zachodnim od Saraty, przecinając zaczątek Czarnego Działu, i wędrując przez fragmenty przepięknego, karpackiego lasu o charakterze pierwotnym. Wkraczamy w obszary niedozwolone, jednak z nadzieją iż złożona przez nas pisemna prośba o wejście za bramę czyli do zony KSPKontrolno Slidowej Połosy, okaże się przepustką respektowaną przez zastawę ukrytą pośród gór …

Długi marsz Sarata – Kałynczi odbywamy drogą nieoznakowaną, krętą i wysoko położoną. Po prawej stronie odchodzą czasem ścieżki w kierunku Czarnego Działu i mimo iż kuszą by wejść w celu poznania niewielkiego masywu górskiego, to jednak droga tak naprawdę dla nas jest tylko jedna – do źródłowego potoku Białego Czeremoszu – co nastąpi dalej, zobaczymy …

Godziny morderczego marszu kończą się tuż przy z dawna oczekiwanym potoku. Trzeba przeprawić się w brud. Mostek tuż przy sistiemie jest zerwany, przechodzimy wiec zanurzając się po kolana w wodzie. Co dalej? Miejsce jest ciche i spokojne, nie widać nikogo, nie słychać głosów. Tyle przeszliśmy, trzeba zebrać się w sobie i zapukać do bram ostatniej placówki strzegącej granicy …

Podchodzimy bliżej, wokół góry i las, oraz cisza niezmierna i tylko dym uchodzący z komina świadczy że toczy się tu życie. Stajemy w końcu tuż pod budynkiem przy lekko uchylonej bramie. W tym momencie podchodzi młody strażnik i pozdrawia nas wyciągając rękę. Odpowiadamy, po czym pada pytanie, w jakim celu tu przychodzimy. Wyjaśniamy, obszernie przedstawiając temat naszej wyprawy. Przychodzą kolejni i pytają o dozwił, czyli pozwolenie. Wyciągamy mapę oraz kawałek papieru na którym opisana jest nasza marszruta wraz z prośbą. W końcu przychodzi wywołany komendant placówki, po czym padają powtórnie te same pytania i odpowiedzi, atmosfera jest jednak nadspodziewanie przyjemna, a sama rozmowa kulturalna. Procedury mimo wszystko są tu najważniejsze, okazujemy wiec paszporty i czekamy na połączenie z główna placówką w Czerniowcach. Niedługo później dowiadujemy się, że pozwolenie jest, ale marsz za bramę może odbyć się tylko i wyłącznie w asyście żołnierza. Przez chwilę zastanawiamy się i podejmujemy decyzję …

Zgodę mamy na wejście nie tylko w jar Perkałabu, ale również i na stosunkowo nieodległą Hnitesę. Jest jednak dość późno a zmęczenie daje się we znaki. Powtórne wejście na legendarną Hnitesę nie leży w moich ambicjach za wszelką cenę, byłem tam już raz i mimo że szczyt jest niesamowity, piękny, i niepowtarzalny,  tym razem ważniejszy jest jar i związane z nim tematy. Tutaj dla przypomnienia zostawiam link do mojego artykułu o Hnitesie.

Grupa wykazuje jedność, Hnitesa tak pożądana przez wielu, dla nas nie jest dziś fundamentalna, mimo iż powtórne wejście na nią z pewnością byłoby ekscytujące. Właściwie to nawet strażnicy są nieco zdziwieni, ale pewnie i szczęśliwi – żaden z nich jako potencjalny eskortujący nie musi wspinać się tak wysoko. Przydzielają nam żołnierza, prawdopodobnie najmłodszego służbą, który mówi, że dopiero drugi raz wchodzi do jaru i nie zna dobrze ścieżek, minę ma trochę markotną, domniemam że zbliża się pora obiadowa …

Jesteśmy za bramą – początkowo dość szeroka dolina zaczyna się zwężać, jeszcze kilka chwil i zaczynamy pogrążać się w gąszcz. Ostatnie spojrzenie do tyłu – stamtąd przyszliśmy, z gór tuż obok  przecinki wyrąbanej dla linii wysokiego napięcia. Chcielibyśmy podejść możliwie jak najdalej ale żołnierz boi się, że wysoka woda i brak widocznej ścieżki spowoduje, że utkwimy gdzieś w tej karpackiej, przygranicznej dżungli.

Robi się duszno, nogi grzęzną a ścieżka zaciera się. Przechodzimy kilkukrotnie w bród aż dochodzimy do miejsca, które nieopisane jest nawet przez samego Gąsiorowskiego … Nic nie wspomina o mniejszej budowli w jarze Perkałabu, ale oto ukazuje się ona w stanie głębokiej ruiny – drewniana konstrukcja, tu akurat niewielka, ale z pewnością historyczna …

Stara klauza, zniszczona przez czas oraz powodzie, stwarza niesamowite wrażenie. Na współczesnej mapie opisana jest jako Bajorówka, choć nazwa najwyższego biegu Białego Czeremoszu przypada na odcinek znajdujący się jeszcze parę kilometrów wyżej, za miejscem gdzie Munczel uchodzi właśnie do Bajorówki tworząc w ten sposób Perkałab. Przyglądamy się budowli wkomponowanej w zielone poszycie . Nie wiem ile lat tu stoi, ale musi być bardzo stara.

Niestety pora wracać, żołnierz nie ma odwagi iść dalej, choć osobiście bardzo tego żałuję. Miałem nadzieje na coś więcej, celowo nie napiszę dlaczego, ze względu na ochronę tego miejsca, ale mogę tylko żałować mając w pamięci słowa eksperta, który w korespondencji ze mną, zwrócił się do mnie w ten oto sposób kończąc :  „Warto, naprawdę warto tam wejść”. Osobiście myślę że nie tylko dla starej klauzy, nie tylko dla tajemniczego celu, ale również by podążać dalej po śladach Krygowskiego który przed laty eksplorował górny bieg potoku w poszukiwaniu jakże mało wiarygodnych Rozrogów. Napisał później słowa z którymi ciężko się nie zgodzić : ” Na próżno szukasz tu starej jagiellońskiej granicy. Zostaw to wyobraźni , marzeniu, poetycznemu widzeniu świata. Inaczej zgubisz się w datach, papierach, dokumentach. Popatrz na tę ziemię inaczej, spójrz przez wyobraźnię „ warto przeczytać jego „Płaj Dziewięciu Źródeł” i próbować odnaleźć ścieżki po których kroczył. My wracamy z powrotem, bo teraz długa droga przed nami, doliną Białego Czeremoszu i dalej od niej na wschód aż do Jałowiczory Wyżnej.

Powrót do naszej bazy, to około 30 kilometrów piechotą, przez wyboje, zarośla i brody. Powodzie pozrywały mosty zarówno na Perkałabie jak i na Białym Czeremoszu, mamy jednak okazję by wspomniany odcinek przebyć, oglądając świat zza szyb samochodu. Komendant strażnicy wyjeżdża gdzieś w niewiadomym celu i oferuje nam transport, jednak musimy odbyć wraz z nim marsz do osady Perkałab gdzie przechowuje swoje auto. Zgadzamy się, również dlatego iż może dowiemy się czegoś interesującego.

Tematem wiodącym jest okolica, jej historia, teraźniejszość, a także przyszłość. To właśnie młody komandir opowiada nam o Saracie, którą odwiedziliśmy dnia poprzedniego, snuje o perspektywach związanych z turystyką, ale i on nie wyobraża sobie chyba budowy infrastruktury drogowej wokół Saraty i Perkałabu. Pokazuje nam wkrótce kolejny element historii związanej z dawną gospodarką Karpat. Huculi, jak wspominałem w przeszłości, budowali w korytach górskich rzek drewniane klauzy służące do spławu drewna. Jedną z nich odkryliśmy w jarze, ale oto ukazuje nam się kolejna, ogromna, robiąca spore wrażenie budowla.

Klauza ta, zwana w odległej przeszłości Klauzą Arcyksięcia Rudolfa, jest jedną z największych tego typu budowli w Karpatach. Wciąż mimo uszkodzeń spiętrza wodę. Służy obecnie jako pewnego rodzaju kładka, gdyż droga za nią biegnie w stronę osady Perkałab lewym, galicyjskim brzegiem. Gąsiorowski opisuje ją właśnie jako nazwaną na cześć austriackiego dostojnika, natomiast Kazimierz Hempel w swej relacji „Na Hnatasię przez Bałtaguł” pisze, jakoby stara klauza odnaleziona przez nas wcześniej była nazwą z nim związana. Słyszę teraz z ust Komendanta, iż to właśnie ta na której teraz stoimy jest właśnie Klauzą Arcyksięcia Rudolfa.

Tuż przed starą tamą biegnie znakowany szlak na Połoninę Prełuczny i dalej przez Połoniny Hryniawskie aż do Kraśnika nad Czarnym Czeremoszem, my podążamy jeszcze cztery kilometry wzdłuż Perkałabu do osady o tej samej nazwie.

Kolejna wieś ocierająca się o koniec świata. Właściwie to mała osada leśna, nieco większa od sąsiedniej Saraty, jednak niemal tak samo jak i ona oderwana od rzeczywistości i odcięta od świata.

Tutaj, w środku osady właśnie, spotykają się dwa górskie potoki : Perkałab oraz Sarata tworzące od tego momentu Biały Czeremosz.

Szmat czasu dzieli nas od Perkałabu do Jałowiczory Wyżnej. Czekamy na komendanta, przyglądając się osadzie. Niewiele się dzieje. Kilku robotników leśnych jedynie podąża w swoich sprawach, jednak z pewnością wieś jest bardziej ludną od sąsiedniej Saraty. Wracamy do naszego punktu wyjścia, przyglądając się zza okien samochodu otoczeniu. Przełom Białego Czeremoszu jest niesamowity, dziki, kręty i szalenie trudny dla kierowcy. Komendant nie oszczędza auta, tutaj to codzienność, stare samochody radzą sobie nadzwyczaj dobrze, ja jednak chciałbym w przyszłości przebyć tę trasę rowerem. Odległości są tu spore, rower jednak w tle fatalnej jakości dróg, może okazać się godną alternatywą dla nóg, jak i kół samochodu. Autem przeniesiemy się wkrótce nieco dalej, na wschód, tam gdzie leży ostatnie pasmo karpackie w ramach Ukrainy. Odwiedzimy po raz pierwszy Góry Wyżnicko Strażowskie, zdobędziemy niesamowitą z racji stanu nawierzchni jak i wysokiego położenia Przełęcz Szurdyn, a także najwyższy wierzchołek tego nieznanego, w zasadzie nieopisywanego pasma górskiego czyli Łungul. Zapraszam w niedalekiej przyszłości na kolejne części wschodnio karpackich wędrówek.

Tekst : Tomasz Gołkowski. Zdjęcia : Tomasz Gołkowski, Janusz Wojtasiewicz i Mariusz Obszarny.

W wyprawie udział wzięli : Janusz Wojtasiewicz, Tomasz Gołkowski oraz Mariusz Obszarny

Share Button

16 komentarzy do “W przygranicznym jarze.

  1. Raf

    Super relacja, kolejne pięknie nieodkryte tereny. A ja mam pytanie; od jakiegoś czasu jeżdżę w ukraińskie góry i czy jest gdzieś mapa gdzie zaznaczone są obszary na które trzeba mieć dodatkowe pozwolenie, żeby można się było poruszać. O np. Czy trasa przez Hryniawy od Kraśnika do Perkałabu możliwa jest do przejścia bez pozwolenia?

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Dziękuję za odwiedziny. Nie wpadła mi w ręce taka mapa na której celowo ktoś oznaczył tereny podlegające posiadaniu odpowiedniego pozwolenia w miejsca gdzie wchodzić nie wolno. Jednak na blogu u Adama Rugały http://rugala.pl/blog/2015/09/permity-na-marmarosze-i-czywczyny/ jest opis, jak można pozwolenie uzyskać. Odpowiadając na drugie Pana pytanie o trasę Kraśnik – Perkałab o brak pozwolenia bym się nie martwił. Odbyłem ją raz od Szybenego, czyli jeszcze bardziej na południe w stronę granicy i tylko na strażnicy, żołnierz sprawdził paszport i spytał o drogę. Jednak już w okolicach sistiemy bez dozwiłu należy mieć się na baczności.
      Pozdrawiam serdecznie i zapraszam częściej

      Odpowiedz
  2. Kamil

    Czego to się obawiał ten żołnierz że nie chciał iść z Wami dalej ? Ochoty mu raczej brakło na przedzieranie się przez krzaki i przez potoki 🙂 Kolejne miejsce na krańcu świata, gdzie zapewne zycie toczy się wolno … 🙂

    Odpowiedz
  3. jacek przewodnik świętokrzyski

    TOMEK to juz jest koniec świata oczywiscie w granicach Europy to zupełna bajka ta swoboda i te obszary i zdjecia tych klauz a to histor dawnych dni w pozyskiwaniu ispławianiu drewna Pozdrawiam jacek.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam Jacku
      Oczywiście jest to kawał zupełnie innego świata, a stare klauzy to historia – ostatnia w Karpatach Wschodnich na Ukrainie przestała funkcjonować końcem lat 70 -tych ze względu na zmianę sposobu transportu drzewa. Szkoda tylko że są już w tak fatalnym stanie. Wciąż wyglądałyby imponująco, niestety powodzie zniszczyły je bezpowrotnie. Zapraszam do wcześniejszych wpisów. Ostatnio pojawiło się kilka o ukraińskich Karpatach.
      Pozdrawiam serdecznie Jacku

      Odpowiedz
  4. Maria z Pogórza Przemyskiego

    To czyta się jak o wyprawie do baśniowej krainy, niesamowite miejsce, aura tajemniczości, pierwotności …
    co tam nasze pogórzańskie niedźwiedzie:-) dopiero tam chyba czuje się prawdziwą potęgę natury.
    Jest Was trzech na wyprawie, ale czy nie masz odczucia osamotnienia w tych dzikich i przepastnych górach? dla mnie to niesamowita odwaga Was wszystkich, naprawdę podziwiam i pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witaj Mario
      Każdy opis jest inny. Są miejsca które można opisać jako ciekawe, inne znów jako niewiarygodne, jeszcze inne jako nadzwyczaj piękne. Wówczas w zależności jak odbierasz dane miejsce tak je opisujesz. Ktoś może powiedzieć że jeden wpis jest lepszy inny gorszy, ale to raczej właśnie odwiedzane miejsce kształtuje późniejszą relację. Dlatego taka różnorodność. Wyprawa do źródłowych potoków Białego Czeremoszu, to jedno z ciekawszych przedsięwzięć i tutaj nie ma mowy o lęku czy też o odwadze. Gdy tam jesteś, możesz tylko żałować, że to nie dzieje się częściej. Jedno z baśniowych właśnie miejsc.
      Pozdrawiam serdecznie

      Odpowiedz

Skomentuj Oliwia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.