Rumunia – W Górach Marmaroskich

Rumunia – kraj leżący w południowo – wschodniej części Europy, działał już na moją wyobraźnię wiele lat temu, gdy miałem okazję słuchać opowieści znanych mi osób odbywających częste podróże, przez bezdroża tamtej części naszego kontynentu.

Z biegiem czasu pojawiły się informacje, książki, stare mapy oraz fotografie. Ledwie rok minął od czasu mojej pierwszej wyprawy w rumuńskie Karpaty, gdy pojawiła się kolejna możliwość poznania innej tym razem części tego kraju.

Region o którym piszę, to leżący w północnej części Rumunii Maramuresz. Sporą część tego obszaru, stanowią Góry Marmaroskie – prawdopodobnie najdziksze oprócz Gorganów, góry w Europie. Szlaków turystycznych jest tu naprawdę niewiele, a te które wytyczono nie dają turyście pewności bezproblemowego dotarcia do celu. Są to góry malownicze, a zarazem niedostępne i nie zawsze przyjazne. Zgubić się tutaj nietrudno, co więcej bliskość Karpat po stronie ukraińskiej dodaje pewnego smaczku: nie wszędzie można tu wejść bez pozwolenia rumuńskiej straży granicznej ( Politia de Frontiera ) której patrol można nierzadko spotkać na swej drodze. Piękne połoniny, nieprzebyte lasy, stare wsie zachowujące swój pierwotny klimat, życzliwi, prości ludzie których spotkałem na swej drodze oraz piękne widoki z najwyższych partii gór – to wszystko zobaczyłem podczas swej wędrówki po rozległym terytorium tej części Karpat.

Jest wczesny ranek, znajduję się przy końcu dużej wsi Poiniele de sub Munte, a ściślej, jej przysiółka o nazwie Luhei. Dzisiejszy cel mojej wędrówki to Mihailecul ( 1918 m n.p.m. ). Zaopatrzyłem się dobrze w wodę – pamiętam zeszłoroczny marsz na Moldoveanu w Fogaraszach i niemożność zdobycia wody przez długi okres marszu … Mijam ostatnie wiejskie zabudowania a następnie szałasy pasterskie położone na łąkach między lasem a wsią. Od czasu do czasu pytam miejscowych o drogę. Bariery językowej nie ma, gdyż tutejsi mieszkańcy to w dużej mierze Ukraińcy, których język dość dobrze rozumiem. Dopiero na granicy lasu zauważyłem po raz pierwszy znak szlaku czerwonego. Ta przyjemność miała mnie jeszcze spotkać tylko dwa razy podczas całodziennej wędrówki przez pustkowia.

Las tutaj, to w dużej mierze stare, pokryte mchem drzewa, liczne strumienie, i powalone, rozkładające się pnie. Przedzieram się pośród tej puszczańskiej plątaniny, grzęznąc nierzadko w błocie, lecz starając się zawsze trzymać ścieżki, która chwilami gubi się pośród traw.

Pomału lecz regularnym tempem wkraczam na połoninę. W oddali słychać głos trombity, wzywającej pewnie pasterzy na posiłek. Niewiele później dostrzegam stado owiec pędzonych przez juhasów w stronę bacówki. Odpoczywam chwilę i przyglądam się z ciekawością. Zapytam też o kierunek marszu, myślę że idę dobrze lecz dla pewności spojrzę jeszcze na mapę, która wpadła mi w ręce kilka miesięcy temu. Jest to mapa przeglądowa : Karpaty Wschodnie 2 stanowiąca załącznik do almanachu karpackiego ” Płaj ” Nr. 47. Szlaku oczywiście zaznaczonego nie ma, lecz wąska ścieżka którą podążam kończy się jednak w okolicy miejsca w którym się znajduję. Pasterze potwierdzają że szczyt Mihailecul znajduje się tuż tuż … Pytam jak daleko? Pokazują dwa palce dodając słowo ” Ora” czyli dwie godziny …

Jestem w samym sercu Gór Marmaroskich – wspinam się wyżej by móc rozejrzeć się dookoła. Przede mną ostry grzbiet który postanawiam sforsować. Do teraz nie wiem czy zrobiłem właściwie, ale wiem za to, że nawet jeśli nie, to przygodę oraz miejsca widokowe zaliczyłem przednie …

Zaczynam wspinać się, lecz nie odnajduję ścieżki. Widzę za to trawers biegnący bokiem, mniej więcej po środku szczytu. Przystaję na chwilę, muszę odpocząć i przyjrzeć się temu co mnie otacza. Dookoła dzicz i pustkowie. Na horyzoncie dostrzegam jedynie ostatnie pasterskie szałasy, wszędzie jak okiem sięgnąć połoniny.

Na wschodzie piętrzą się dwa grzbiety biegnące równolegle do siebie, na północy zaś pasmo graniczne i dalej Ukraina, a w oddali Czarnohora i Pop Ivan z charakterystycznym punkcikiem na szczycie, czyli z ruinami dawnego obserwatorium astronomicznego z czasów Polski międzywojennej.

Moja marszruta staje się coraz bardziej uciążliwa. Brnę dosłownie w gąszczu borówek.  Ścieżka stała się niepewna, raz po raz kończy się by za chwilę ukazać się dwa metry wyżej. Wdrapuję się by po kolejnych kilkunastu metrach stwierdzić istnienie ścieżki cztery metry niżej. Robi się coraz bardziej stromo a plecak mój zaczyna ciążyć na barkach. Przystaję co chwilę aby zastanowić się nad kolejnym ruchem, gdyż nagle pojawiło się kilka podobnych ścieżek. Staram się więc wejść na tą, która możliwie najszybciej mogłaby zaprowadzić mnie na wierzchołek

Zmordowany wdzieram się na grań. Tym razem przeciskam się pośród krzaków kosówki, lecz jest to zdecydowanie prostsze zadanie niż rozlana po całych stokach borówka. W oddali nad Czarnohorą szaleje burza, ledwo dostrzegam Popa Ivana, reszta ukraińskich dwutysięczników pochłania jednak ulewa oraz chmury. Rozległy się odgłosy potężnej zawieruchy. Pioruny i błyskawice raz po raz przeszywają niebo. Niestety przede mną jeszcze długa droga, choć już w oddali dostrzegam długi grzbiet Mihailecula.

Na szczycie jestem niecałą godzinę później. Na północy niknie wciąż zachmurzona Czarnohora, jednak gdy patrzę na zachód, widzę jak na dłoni jezioro Vinderel oraz górujący nad nim najwyższy szczyt Gór Marmaroskich Farcaul ( 1956 m n.p.m. ). Czas by w końcu schodzić w dół. Postanowiłem że nie będę wracał dotychczasową trasą do przysiółka Luhei, tylko postaram się pójść na orientację w stronę Poienile de sub Munte, omijając przy tym Farcaul i trawersując południowy grzbiet który wyrósł mi przed oczami.

Nieopodal jeziora, odnalazłem nagle znak czerwonego szlaku. Wiem też że w tym miejscu ów szlak biegnący z osady Luhei zakończył swój bieg. Niestety do teraz nie wiem czy biegł on granią którą szedłem, czy też trawersował ten odcinek. Tak czy inaczej spotykałem go wcześniej na swej drodze na tyle rzadko, iż nie mógł on niestety być moim przewodnikiem. Omijam jezioro i skręcam ścieżką w prawo. Trawersuję tu wspomniany wcześniej przeze mnie grzbiet i instynktownie podążam przed siebie. Mimo że ścieżka biegnie w miarę równo, kolejny już raz dzisiaj pokonywać będę przykry fragment z borówką w roli głównej.

Otwierają się nowe, fantastyczne widoki, lecz nadal jak okiem sięgnąć pustka i żadnych oznak cywilizacji. Ścieżka podobnie jak podczas wcześniejszego wspinania się na grań raz po raz zaczęła niknąć to ukazywać się w innym jednak miejscu.

Pojawiły się w dodatku głębokie jary przecinające moją ścieżkę. Na szczęście nie spływają nią w tym okresie potoki które skutecznie zahamowały by mój marsz.

Nadciąga burza. Czułem jej oddech od czasu gdy na grani spojrzałem w kierunku Czarnohory. Dopadła mnie w momencie gdy zauważyłem w dole osadę pasterską, ledwie widoczną na zdjęciu. Ostatecznie skończyło się na solidnej, lecz niedługiej ulewie i kilku błyskawicach, które postraszyły mnie trochę gdy odwróciłem się do tyłu. Niedługo potem cała zadyma przeniosła się w stronę miejsca z którego rozpocząłem dzisiejszą wędrówkę. Solidne ubranie sprawiło że nie odczułem skutków deszczu. Muszę teraz kierować się w stronę osady. Wiem że w jej obrębie powinna pojawić się ścieżka która zaprowadzi mnie dalej ku Poiniele de sub Munte.

Mijam rozległe pastwiska pełne zwierząt. Połonina o nazwie Rugasu była ponoć tętniącym pasterskim życiem miejscem. Od dawna mieszkały tu całe rodziny zajmujące się wypasem krów oraz owiec. Dziś mijam tę osadę i dostrzegam że chyba coś niedobrego stało się w tym miejscu.

Oprócz kilku pasterzy, nie dostrzegam żywego ducha, w dodatku chaty przedstawiają żałosny widok. Rozsypane dookoła potężne kamienie, sprawiają wrażenie jakby nastąpił tu armagedon. Dostrzegam też mnóstwo leżących na ziemi drzew. Być może to tylko złudne wrażenie, lecz widzę również obok, nowy przyszły drewniany domek a raczej jego szkielet. Czyżby powstać miała nowa osada …?

Odnajduję ścieżkę, pojawić powinien się też znak niebieskiego szlaku. Niestety po dłuższej chwili stanąłem na rozstaju dróg. Jedna w prawo, druga w lewo a trzecia na wprost. Pierwsza, która wydawała mi się najsolidniejsza, skusiła mnie do podjęcia decyzji. Pomyślałem też że właśnie po lewej stronie zostawiłem przysiółek Luhei, ostatecznie przecież mogę zejść do tej osady. Decyzja okazała się błędną po około 20 minutach marszu w dół. Droga ponownie się tu rozdzieliła, lecz jedna jak i druga ukończyła swoje istnienie po kilkunastu metrach … Stałem przez chwilę zły na siebie, lecz to właśnie są Karpaty Marmaroskie, muszę zawrócić do rozstaja i raz jeszcze przemyśleć wybór drogi.

Pogoda psuje się znów, w dodatku robi się późno a ja muszę wydostać się z tej przeklętej matni. Tym razem na rozstaju postanawiam podejść ścieżką na wprost. Droga tam wznosi się do góry, może odnajdę tam jakiś punkt, który zasugeruje mi jak znaleźć się na dole. Wybór tym razem był właściwy. Po 200 metrach zauważyłem szałas a w nim dwóch pasterzy zajętych robotą. Posługiwali się dziwnym dialektem ukraińskim, ale zrozumiałem że powinienem iść prosto by następnie zatoczyć półkole. Podziękowałem i ruszyłem dalej. Za zakrętem odsłoniły się kolejne szałasy porozrzucane od siebie co kilkaset metrów. Widzę już wieś w dole, lecz znowu drogi tu się rozeszły i oczywiście wybrałem w pierwszej kolejności tę niewłaściwą. Zauważyłem to na moje szczęście już po kilkunastu metrach. Droga skończyła się tuż za dużą letniarką, dalej już był tylko drewniany płot. Cofnąłem się do rozstaja i skręciłem na drugą ścieżkę. Ta już bez żadnych niespodzianek doprowadziła mnie do przysiółka Luhei.

Zdjęcie0579 Zdjęcie0580

Zanim zdążyłem wejść do wsi, pojawiła się ulewa. Maszerowałem pośród starych drewnianych domów, typowych dla tego regionu Rumunii. Wkrótce przekroczyłem most na Ruskowej i poszedłem drogą w stronę centrum Poienile de sub Munte, gdzie miałem zabukowany nocleg na dziś. Dzień dostarczył mi wielu wrażeń, ale najważniejsze że ukazał mi też piękno i dzikość tych niesamowitych gór. Dzikość tą odczułem dziś w pełni, i napawa mnie to optymizmem że kolejna wyprawa w te góry okaże się równie a może i bardziej fascynująca.

Tekst i zdjęcia: Tomasz Gołkowski

Jeśli lubisz tematykę Karpat leżących w Rumunii, spodobał Ci się wpis kliknij Tutaj znajdziesz tam pod tekstem więcej artykułów dotyczących tych gór. Zapraszam serdecznie

Share Button

15 komentarzy do “Rumunia – W Górach Marmaroskich

  1. Maria z Pogórza Przemyskiego

    Czekałam na relację z Rumunii; i wędrowałeś tam sam jeden jedniuteńki? zawsze mam wielki szacunek dla samotnych wędrowców, dla odwagi, samozaparcia, i jeszcze raz odwagi; patrząc na pierwsze zdjęcia pozazdrościłam wspaniałej pogody, ale jak to w górach, i do tego w lipcu, pogoda zmienną jest; skoro jest nocleg, to myślę, że wyruszysz z rana dalej, opisując nam swoją wyprawę dnia następnego; pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witaj Mario
      Powiem Ci że mimo iż wyruszyłem do Rumunii z moim dobrym kumplem, niestety nie mieliśmy możliwości wspólnych wędrówek. Biedak się rozchorował i w jednej tylko wycieczce mi towarzyszył. Szkoda, bo odbyliśmy w przeszłości wiele fajnych wędrówek i teraz kiedy razem planowaliśmy ciekawe przygody w Rumunii, tylko mi dane było dotrzeć tam gdzie chciałem i to nie w 100 procentach. Obiecuję w niedługim czasie zdać kolejne relacje.
      Pozdrawiam Mario serdecznie

      Odpowiedz
  2. Duśka

    Ach Rumunia… Niesamowite masz przygody. Podziwiam Cię za wspomnianą wcześniej odwagę samodzielnego przemierzania dzikich gór. Maramuresz to obok Bukowiny najładniejsze, jak dla mnie, rejony Rumunii. Burzy boję się i na nizinach, a co dopiero na otwartej przestrzeni. Za to nie wiem, czy czas mojego przejścia nie wydłużyłby się, bo lubię borówki 🙂 Serdecznie Cię pozdrawiam 🙂

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Hej Dusiu
      Burza w górach to raczej nic niecodziennego 🙂 a samemu w górach czasem dobrze, co do borówek to wiedz że poświęciłem pół godzinki na zbieranie, jakoś jednak ten fakt wyleciał mi z głowy.
      Pozdrawiam Cię 😉

      Odpowiedz
      1. Duśka

        Tak myślałam, że jednak borówkowy łasuszek z Ciebie 🙂 Masz rację, w sierpniu także jadę sama w Tatry i pobędę sam na sam z własnymi myślami. Pozdrawiam 🙂

        Odpowiedz
  3. jacek przewodnik świętokrzyski

    Panie Tomku czytałem tą relacje z Rumuni i powien szczerze bałem się czy wędrując samotnie nie spotka Pana jakaś ujemna przygoda że Pan się nie boi tak w tych górach takie odległości pokonywać.Czy Pan nie ma zdjęć tych pasterzy i tych szałasów z bliska chętnie bym pooglądał.Pozdrawiam serdecznie jacek

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Myślę Panie Jacku że jeśli wśród znajomych nie miałby Pan pasjonatów gór, to te samotne wędrówki stałyby się dla Pana czymś zupełnie normalnym. Choć może też się źle wyraziłem. Znajomi moi lubią góry jednak posiadają też często inne pasje którym się oddają. Gdy miałem lat 20 to siedzieliśmy w Bieszczadach prawie całe wakacje z ekipą, dzisiaj jeden woli ryby, inny tv a ktoś tam jeszcze pójdzie sobie pobiegać :). Co do fotek to nie lubię robić ludziom zdjęć z bliska. Z daleka to i owszem. Uważam że trzeba szanować tych twardych, zapracowanych i życzliwych ludzi. Szałas jeśli znajdę podeślę Panu na maila.
      Pozdrawiam serdecznie

      Odpowiedz
  4. jacek przewodnik świętokrzyski

    Panie Tomku najbardziej majestatyczne zdjęcie to jest to jezioro a raczej staw górski ta połonina w dali i te konie pasące się na łące .Prosżę o parę słów czy były spotkania z jakimiś zwierzętami dzikimi czy są tam niedzwiedzie trochę nudze ale ta wyprawa dla mnie wieje wielką grozą ja bym tak nigdy sam nie wyruszył nawet gdy byłem młody.pozdrawiam Jacek

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Jest to jezioro, choć rzeczywiście wygląda jak zwykły staw. Przyznam że nie natknąłem się tym razem na żadne dzikie zwierzę choć z opowiadań wiem że niedźwiedzie jak najbardziej tam występują, ale przecież mamy je również w naszych górach, a w Pańskich wspaniałych czasach gdy dreptał Pan po Bieszczadach to pewnie nie raz ślad niedźwiedzia Pan zobaczył :). Konie biegające po połoninach to rzeczywiście wspaniały widok, choć i w naszym Beskidzie Niskim można to zauważyć. Jest tu w Rumunii jednak inaczej, czuje się tu dawny świat.

      Odpowiedz
  5. Libetias

    Czytając te przygody jestem pod coraz większym wrażeniem. Samotna wędrówka w obcym kraju, do tego burza. Ponadto miałem też wrażenie, że podróż odbyła się bez ścisłego planu. Podziwiam ludzi, którzy nie boją się ryzyka.
    Ja osobiście wolę mieć plan, a przynajmniej jakieś etapy pośrednie, czułbym się bardzo niepewnie gdybym nie wiedział, w którą ścieżkę mam skręcić.

    Odpowiedz
    1. Tomasz Autor wpisu

      Witam
      Po części masz rację. Plan nie był ścisły, podczas pobytu w Rumunii musiałem zmieniać pewne rzeczy z przyczyn niezależnych o de mnie. Po za tym lubię też spontaniczne wypady, ważne jest mieć zawsze jakąś alternatywę
      Pozdrawiam 🙂

      Odpowiedz
  6. WiWi

    Dzięki za podzielenie się doświadczeniami i fotkami z Marmaroszu – cenne uwagi przydadzą się mojej ekipie już za parę dni 🙂 Chciałbym zamówić taka burzę na naszą wyprawę 🙂 Pozdrowienia. Życzę wielu równie wspaniałych wędrówek.

    Odpowiedz
  7. Tomasz Autor wpisu

    Witam
    Jedziecie w Góry Marmaroskie 🙂 świetnie, mam nadzieję że jednak pogoda Wam dopisze a Wy wrócicie pod wielkim wrażeniem tych gór. Daj znać gdy wyprawa dobiegnie końca

    Odpowiedz
  8. jacek przewodnik świętokrzyski

    J eszcze raz moja informacja w Polsce jest misiów od 20-80 tak szacuje Dr Śmietana, na Słowacji około 800 sztuk a w Rumuni proszę szanownych turystów wędrowników jest ich około 5000 sztuk. Populacja Polska to 8 procent wszystkich misiów w Karpatach. Panie Tomku dobrze że Pan nie spotkał pani misiowej z dwoma lub małymi miśkami proszę pamiętać jaki był problem z psami pasterskimi. Pozdrawiam Życzę powodzenia na Grupie Bieszczady piękna sprawa i bogata w zasób wiedzy ale tylko o Bieszczadach.Jacek

    Odpowiedz

Skomentuj Tomasz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.